niedziela, 31 lipca 2011

Nie lubię dziewczyn

Nie lubię dziewczyn. Lubię z nimi sypiać, lubię na nie patrzeć, czasem nawet porozmawiać, ale ogólnie odstraszają mnie. Z wielu powodów. Nie jestem w stanie wszystkich wymienić. Jest ich naprawdę dużo, cała masa okropnych kobiecych cech. Ta wrażliwość, to przesadne ciepło... aż przechodzą mnie ciarki, gdy o tym pomyślę. A na domiar złego nie lubią piłki nożnej, czystej wódki, siłowni i seksu bez zobowiązań.
Jednak najgorszą, najbardziej złoszczącą mnie przypadłością płci pięknej, jest zamiłowanie do prowokacji.

Zapytacie, skąd u mnie taki pogląd? Opowiem historie z mojego życia. Zdarzenie, które przedstawię, miało miejsce zanim rozpocząłem studia na znienawidzonym przeze mnie bibliotekoznawstwie. Było jednym z epizodów, który miał wpływ na moją decyzję, co do wyboru owego kierunku.

Był lipiec, może sierpień, na pewno lato. Pamiętam, że do godziny piętnastej można było oszaleć od upału. Ponad trzydzieści stopni. Cóż, efekt cieplarniany.

Miałem wtedy siedemnaście lat i były to moje ostatnie wakacje, jako ucznia technikum samochodowego. Niezwykle trudny okres. Mieszkałem na blokowisku z wielkiej płyty, w niedużym miasteczku. Może trzydzieści tysięcy mieszkańców, może trochę więcej. Wiecie, jak trudno jest w takim miejscu chłopakowi z technikum. Sami magistrowie wszelkich filologii, politologowie, filozofowie i socjologowie. Mój ojciec porządny robotnik, matka ekspedientka w sklepie spożywczym. Było ciężko. Ile to nocy nie przespałem, kiedy oni, piętro nad nami, robili te zjazdy literackie i zakrapiane imprezy intelektualne. Moja młodsza siostra bała się wyjść z psem na dwór, aby nie napotkać na klatce jakiegoś pijanego psychologa. Oni zawsze zaczepiają małe dziewczynki. Te okrutne psychoanalityczne żarty. I ci narąbani antropologowie analizujący nasze pochodzenie. Matka zamykała okno, nawet jak było gorąco.
Sąsiad z naszego piętra był doktorem politologii. Specjalizował się w polityce państw Ameryki Południowej. Wieczorami wychodził z żoną na balkon i prowadzili długie dyskusje. Matka nie mogła tego słuchać. Zatrzaskiwała okna i płakała. Ojciec się bał. Nigdy nie naraziłby się na przytyki tych recydywistów.

Jednak najgorszy był pewien profesor filozofii. Mieszkał dwa bloki dalej. I może nawet nie byłby taki straszny, gdyby nie jego syn. To Jan Radziwiłł był problemem. On i jego koledzy.
Banda inteligenckiej młodzieży.

Wracając do tematu, o którym wspomniałem na początku. Kobiety... Sandrę znałem od zawsze. Mieszkała na lepszym osiedlu. Jej ojciec był właścicielem mięsnego, matka nawet nie skończyła zawodówki. Wspaniała rodzina. Kiedy ją poznałem, było mi wstyd. Zwłaszcza rodziców. Oboje posiadali średnie wykształcenie. Wiedziałem, że ja, żyjąc w tym środowisku, będę zmuszony do powielenia ich błędu. Jednak ona była cudowna. Nie przejmowała się moimi wadami. Dzięki niej przestałem się bać chodzić w dresach, słuchać techno i zacząłem unikać biblioteki. Pomogła mi wyjść z tego bagna, w jakie wciągnęło mnie środowisko. Myślałem, że ją kocham.

Zaczęliśmy się spotykać. Pasowaliśmy do siebie. Aż przyszedł ten pamiętny dzień.
Po południu staliśmy przed klatką schodową. Moja klatka była w miarę bezpieczna. Większość mieszkańców miała małe dzieci albo dorosłe, które się wyprowadziły. Nie kręcił się tam żaden młodociany intelektualista.

Niestety Jan Radziwiłł uważał, że całe osiedle jest jego własnością. Zobaczyłem ich z daleka. Sześciu przyszłych doktorów. Glany, trampki, żadnych jaskrawych kolorów. Wyśmiewali się z ludzi w dresach. To było przykre. Poprosiłem Sandrę, aby się nie bała i zachowała spokój. Zmierzyła mnie wzrokiem. To była zła wróżba. Skąd mogłem wiedzieć? To była moja pierwsza dziewczyna. Zbliżyli się.

Słyszałem, jak głośno rozmawiają. Debatowali nad filozofią osiemnastowiecznej Europy. Starałem się nie słuchać. Zauważyli nas. Jan uśmiechnął się i podszedł.
- Masz jakąś książkę? - zapytał prowokująco.
- Sory, nie czytam - odpowiedziałem najbardziej ulegle jak potrafiłem. Zerknąłem kątem oka na dziewczynę, drżała.
- To się naucz - parsknęli śmiechem.
"Hołota", pomyślałem. Mieli już odejść, zadowoleni z poniżenia słabszego, kiedy stało się coś nieoczekiwanego.
- Goń się cioto - zawołała Sandra.
Zamarłem. Odwrócili się.
- Pozwolisz sobie na taką potwarz? Janie, to troglodyci, zniszcz ich - judził jeden z chłopaków.
- Sory nie chcieliśmy. Dajcie nam spokój - starałem się załagodzić sytuację. Wiedziałem jednak, że jest za późno.
- Zapłacicie za ten brak szacunku dla istot przewyższających was intelektualnie o lata świetlne. - Stracił nad sobą panowanie.
Sandra wyzwała go jeszcze kilka razy. Niestety było już po wszystkim. Cała banda wpadła w szał. Zaczęli przytaczać najstraszliwsze metafory.
Wśród nich był początkujący poeta, dość powiedzieć, że obecnie znany już w całej Polsce i traktowany jak gwiazda. On był najgorszy. Zresztą wszyscy byli bezlitośni. Zasypywali nas cytatami z prozy, poezji i traktatów filozoficznych. Dzięki Bogu, nie przeszli do wnioskowania logicznego.
Sandra zdołała uciec. Biegnąc, płakała i krzyczała, że jestem tchórzem. Nie przejmowałem się tym. Teraz dbałem tylko o swój umysł. Klęczałem zasłaniając uszy. Nie wiem, ile to trwało. Zemdlałem. Kiedy się ocknąłem, było już ciemno. Strasznie bolała mnie głowa. Wstałem i otrzepałem się z kurzu.

Już nic nie było takie, jak przedtem. Co się zmieniło? Złamali mnie. Nigdy więcej nie założyłem dresu, ani adidasów. Wpadłem w złe towarzystwo. Zacząłem czytać. Nie tylko beletrystkę, ale też poezję, a w końcu także filozofię. Rodzice musieli się z tym pogodzić. Wreszcie skończyłem filologię polską. Robię teraz doktorat i kończę bibliotekoznawstwo. Pewnie zostanę na uczelni.

*

Sandry nie widziałem od wieków. Mam do niej ogromny żal. Kto wie, jak by się potoczyło moje życie, gdyby nie ten incydent. Teraz pozostało już tylko gdybanie. Jestem stracony.

2 komentarze:

  1. Doskonały tekst. Naprawdę super! :) Gratuluję lekkiego stylu, który nie tak łatwo osiągnąć i super sposób na przedstawienie niby poważnie, ale de facto ze śmiechem spraw ostatecznie istotnych :) bardzo mi się podoba ! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rewelacja, Tomaszu! Obawiam się, że dzielimy tę samą traumę :DDD Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń